Powiem Wam, że ten mój wyjazd do Chin, do Shanghaju kompletnie nie był wyjazdem planowanym.
Wręcz przeciwnie – tak jak w przypadku Egiptu był to totalny spontan i można powiedzieć totalne szaleństwo ( o Egipcie możecie poczytać TU ).
Dlaczego?
Już Wam mówię!
W niedzielę 13 maja późnym popołudniem, po powrocie z mojego szkolenia w Krakowskiej Szkole Restauratorów ( zobaczcie TU co przygotowaliśmy ) otrzymałam maila i telefon z pytaniem czy chcę lecieć na SIAL 2018 – największe na Świecie Targi Gastronomiczne, do Chin.
Kompletnie nie dowierzając ( a jednocześnie odbierając maila jako żart ) odpisałam, że oczywiście, chętnie pojadę itd.
Absolutnie nie wierzyłam w to, że ta przygoda może się zrealizować!
Ku zaskoczeniu po chwili otrzymałam telefon, a w poniedziałek w środku nocy pędziłam już do Warszawy, by złożyć podanie o wizę w Ambasadzie Chińskiej Republiki Ludowej.
Wylecieć miałam tydzień później – i tak się stało, choć powiem Wam, że w to co się dzieje uwierzyłam chyba dopiero siedząc w Boeingu 777 lecącym do Shanghaju – największym samolocie, jakim do tej pory leciałam ( a że kocham latać – to wiecie! ).
Lecieliśmy w 3 – ja, Li i Bartek.
Zapowiadała się długa, mecząca podroż, ale kto mnie zna – ten wie, że samoloty działają na mnie jak kołyski i usypiam zaraz po starcie ( a zdarzało się i przed! ).
Są miejsca , które rozkochują mnie w sobie zaraz po wyjściu z samolotu.
Shanghaj z całą pewnością takim miejscem nie był.
Wręcz przeciwnie – pierwsze uczucia towarzyszące mi po wylądowaniu to przerażenie zmieszane z zaskoczeniem i zdziwieniem, które wzmacniała duchota i wilgoć jak z porządnej sauny ( do tego stopnia, że zwyczajnie nie mogłam oddychać ) i wszechobecny chaos panujący na ulicach ( skutery, samochody, rowerzyści atakowali i trąbili z każdej strony nie patrząc kompletnie gdzie jadą! ).
2 różne światy znajdujące się tak blisko siebie – z jednej strony niesamowita bieda, brud, zaniedbanie, a z drugiej niesamowite bogactwo połączone z przepychem.
Nie chcę Wam się za dużo rozpisywać na temat pobytu i opisywać każdy dzień krok po kroku, a raczej pokazać w małym skrócie to co udało mi się zobaczyć, choć wiem, że przede mną było jeszcze wiele do zobaczenia.
Tak więc ( a szkoda! ) ten wpis nie będzie tym informacyjnym ( jak w przypadku wpisu o Egipcie ) zachęcającym Was do odwiedzenia Shanghaju ( może następnym razem?! ;) ).
TARGI SIAL 2018
Największe na świecie Targi Gastronomiczne i jednocześnie wielkie źródło inspiracji dla profesjonalistów z branży gastronomicznej.
Takie marzenie, które nim wcześniej nie było.
Nigdy nie sądziłam, że moja miłość do gotowania, pasja i ciekawość świata zaprowadzą mnie w takie miejsce.
Świetne uczucie, kolejne doświadczenie i cudowne przeżycie.
Setki stoisk z całego świata prezentujących swoje najlepsze wyroby – zobaczyć wszystko było nierealne, gdyż hale wystawowe ciągnęły się kilometrami ( ojj chyba muszę popracować nad kondycją i może za rok … kto wie ;) ).
Spędziłam tam cudowny ( a nawet szalony ;) ) czas przy robieniu tego, co kocham najbardziej i poznałam cudownych ludzi również tych tak samo bardzo zakochanych gotowaniu jak ja.
W związku z tym, że na SIAL 2018 wyruszyłam pracować na stoisku POLSKIEJ IZBY MLEKA swoje dania przygotowywałam z produktów nabiałowych, m.in takich marek jak OSM Piątnica, SOT Przemysłu Mleczarskiego, SM Mlekovita, SM Spomlek, Bartex i Polish Dairy.
W menu królowały przeróżne ( podobno przepyszne! ) lody z ciekłym azotem ( truskawkowe, borówkowe, kawowe, a nawet o smaku parmezanu z prosecco), koktajle, pasty na kanapeczkach w formie finger foodów, a także szybkie sałatki z dodatkami najlepszych, żółtych serów polskich producentów.
Pierwsze dni były totalnie “na wariata”, w związku z czym nie mieliśmy okazji zwiedzać i zobaczyć co “kryje” Shanghaj, ale w ostatnich dniach udało się nadrobić zaległości i wyruszyliśmy w kilkunastokilometrowe podróżne metrem i chińskimi, szalonymi taksówkami.
Dopiero własnie wtedy zaczęłam stopniowo zakochiwać się w Chinach!
O jedzeniu pogadamy w następnym wpisie, ale tutaj skrócie powiem Wam, że takie bogactwo produktów, przysmaków, składników itd. widziałam chyba po raz pierwszy!
Przerażały natomiast niekiedy warunki przechowywania i sprzedaży.
Spacerowałam cudownie małymi, wąskimi uliczkami pełnymi uroczych ( często kiczowatych! ) sklepików i turystów.
Widziałam na żywo znane mi z internetu wiszące kable od prądu zaraz nad głowami, knajpki pełne turystów, street foodowe jedzenie ( nie zawsze pyszne, o czym się przekonaliśmy ;), a także targi i stragany pełne świeżych ryb, owoców morza, warzyw, owoców i grzybów, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
PUDONG – OKOLICE SHANGHAJ TOWER
Będąc w Shanghaju koniecznie trzeba tam jechać.
Pudong ( oficjalnie Nowa Dzielnica Pudong ) to dzielnica we wschodniej części miasta, na wschodnim brzegu rzeki Huangpu.
Finansowe i komercyjne centrum Chin.
Miejsce, gdzie wieżowce nie miały końca, a ich czubki skrywały się wysoko nad głowami skąpane w smogu.
Nie udało się wyjechać na Shanghaj Tower ( wieżowiec znajdujący się w dzielnicy Pudong w Szanghaj w bezpośrednim sąsiedztwie Jin Mao oraz SWFC, najwyższy budynek Chin, drugi co do wysokości na świecie, 632 m ), ponieważ w ten dzień od rana padał deszcz i widoczność na szczycie była zerowa, a co za tym idzie wyprawa na górę nie miała żadnego sensu.
Z dołu jednak również robił niesamowite wrażenie, tak samo wielkie, jak i pozostałe budynki w tej dzielnicy.
Ta bogata część Chin nie jest jednak dzielnicą, w której chciałabym zostać na dłużej.
Przepych nie jest tym, co kocham najbardziej, dlatego też tym chętniej udałam się na Stare Miasto – tam wreszcie zrobiło się tak bardziej błogo i cieplej na sercu.
STARE MIASTO / YUYUAN OLD STREET
Tam wreszcie uwierzyłam, że to są Chiny, te Chiny z obrazków.
Domy z rzeźbionymi dachami pełne złotych ornamentów były na każdym kroku YuYuan Old Street.
YuYuan Bazaar to miejsce nastawione typowo na turystykę – pełne oklepanych pamiątek, jak i świetnej jakości herbat, chińskich strojów i niezliczonej ilości knajpek pełnych prawdziwego, chińskiego jedzenia, o którym wcześniej nie miałam pojęcia.
Tam chciałam zostać na dłużej chłonąc ostatnie chwile w Shanghaju.
Ps. to własnie tam zjadłam najgorszą rzecz w swoim życiu!
Jaką?
Poczytacie w następnym wpisie, a tymczasem zapraszam jeszcze raz do oglądania zdjęć!
Ps. zobaczcie film autorstwa 22zweizwei na youtube.
Szkoda, że nie mogłam zostać tam na dłużej i zobaczyć tego wszystkiego na spokojnie, przy pięknej pogodzie!
No Comments